Akra
Na Forum: Relacje w toku - 2 Relacje z galerią - 5
- 2
|
Opowieść 580
HEKATOMBA W TEXAS CITY
Poranek 16 kwietnia 1947 w amerykańskim porcie Texas City był schładzany przez silny północny wiatr. Tuż przed 8 rano dokerzy zdjęli pokrywy luków ładowni numer 4 francuskiego statku „Grandcamp”, zamierzając kontynuować załadunek workowanego azotanu amonu, czyli saletry amonowej. Saletra ta jest używana jako nawóz, jako składnik mieszanek nawozów mineralnych, ale jest także składnikiem wielu materiałów wybuchowych, stąd też jest klasyfikowana jako ładunek niebezpieczny, bardzo wrażliwy na ogień.

„Grandcamp” to ex amerykański „Benjamin R. Curtis” typu Liberty zwodowany w 1942, i przekazany za darmo Francuzom cztery lata później
Dwoma pozostałymi stojącymi w porcie statkami były również jednostki typu Liberty, amerykańskie „High Flyer” i „Wilson B. Keene”.
Na „Grandcampie” znajdowało się już około 2086 ton saletry, z czego 798 ton w dolnej części ładowni 4. Tak to wyglądało tego ranka:

Pozostały ładunek składał się z dużych kłębów sznurka sizalowego, orzeszków ziemnych, sprzętu wiertniczego, tytoniu, bawełny i szesnastu ważących po 75 kilogramów skrzynek małokalibrowej amunicji.
Pomimo że saletra należy do ładunków niebezpiecznych, nie podejmowano żadnych szczególnych środków ostrożności, a dokerzy beztrosko palili papierosy nad otwartą ładownią. Czyżby byli tak bezmyślni? Otóż nie, ponieważ na statku nie było tablic NO SMOKING! Mało tego, prezes terminalu na którym prowadzono przeładunki uważał, że azotan amonu może być traktowany tak, jak każda inna substancja. Jeden z dokerów zeznał później przed sądem, że on i jego koledzy uważali iż saletra jest niczym cement, w związku z czym do głowy im nie przychodziło, że palenie w jej obecności może się źle skończyć!
Wreszcie część dokerów weszła do ładowni, gdzie czekali na przeniesienie z nabrzeża pierwszych palet z 45-kilogramowymi workami.

Załadunek saletry amonowej w Texas City
Jeden z dokerów zeznał później, że gdy zszedł na dół, poczuł zapach dymu. Nie mogąc zlokalizować źródła pożaru zaczął zdejmować z kolegami kolejne warstwy worków, aż wreszcie na głębokości około 4 metrów ujrzeli płomienie. Z pokładu pospiesznie opuszczono na linie galonowy (3,8 litra) pojemnik wody pitnej, a zaraz potem drugi, ale wylanie tak niewielkiej ilości wody nie dało oczywiście żadnego efektu. Krótko potem opróżniono także zawartość dwóch gaśnic sodowo-kwasowych dostarczonych przez członków załogi, ale i to nie ugasiło ognia.
Zawołano o dostarczenie węża, ale gdy marynarze opuścili go do ładowni pojawił się kapitan, który oświadczył że nie chce gasić ognia wodą, ponieważ zniszczyłaby ona ładunek! Zamiast tego postanowił stłumić płomienie zamykając luki, wyłączając wentylatory, i wtłaczając parę do ładowni w nadziei, że ta ugasi pożar bez uszkodzenia saletry.
Na prośbę kapitana dokerzy zaczęli wyładowywać skrzynki z amunicją, znajdującą się na międzypokładzie ładowni nr. 5, a oddzieloną od ładowni nr. 4 ośmiomilimetrową stalową ścianką. Udało się przenieść na ląd tylko trzy z szesnastu skrzyń, ważących około 75 kilogramów każda, zanim pierwszy oficer nakazał im wyjść z ładowni i opuścić statek. Dokerzy nie tylko że zeszli na ląd, ale także natychmiast opuścili keję, żeby nie przeszkadzać strażakom. Ta rozsądna decyzja uratowała im wszystkim życie! Co do załogi, to wprawdzie zeszła ona na ląd, ale większość z nich pozostała w pobliżu i wkrótce zginęła. Przeżyło zaledwie siedmiu marynarzy, którzy rozsądnie oddalili się, rezygnując z roli gapiów.
Aby ostrzec otoczenie, włączono syrenę, do której szybko dołączyła syrena Texas City Terminal Railway Company, firmy, przy kei której stał statek. Fatalnym zbiegiem okoliczności trwał wtedy akurat strajk operatorów telefonicznych którzy wprawdzie na wieść o pożarze z miejsca przystąpili do pracy, ale i tak z opóźnieniem połączono się ze strażą, wzywając ją do natychmiastowego przyjazdu.
Wpuszczana do ładowni pod ciśnieniem para prawdopodobnie skropliła azotan amonu, tworząc tlenek azotu, niezwykle lotną substancję. Jest również prawdopodobne, że azotan amonu, który sam może wytwarzać tlen niezbędny do podsycania pożaru, uniemożliwił ugaszenie płomieni przez parę. Para wodna ogrzała również wewnętrzne komory w ładowniach 2 i 4, jeszcze bardziej podnosząc temperaturę ładunku.
Na miejsce przyjechały wozy straży pożarnej Volunteer Fire Department (Ochotniczej Straży Pożarnej) z 26 ludźmi, a wkrótce przybyli także zawodowi strażacy z Republic Oil Refining Company.
Jednemu z oficerów ze statku „High Flyer” udało się zrobić kilka zdjęć i powrócić na swój statek. To właśnie na podstawie tych zdjęć można opowiedzieć część historii. Wszystkie one zostały zrobione między 8:37 a 8:50 i pokazują rozwijanie węży oraz co najmniej jeden strumień wody. Wąż jest także widoczny na trapie, więc można wyciągnąć wniosek, że co najmniej jedna linia była używana na pokładzie.

Nazwa i port macierzysty (Rouen) znajdujące się na ciemnym prostokącie wydają się być dodane później dla potrzeb oficjalnego raportu, z którego zdjęcie pochodzi
Zdjęcia pokazują co najmniej jeden strumień wody opadający na pokład, który był najwyraźniej wystarczająco gorący, aby ją natychmiast odparować.

I dwa kolejne zdjęcia oficera z „High Flyer”:
, 
Temperatura ładunku szybko osiągnęła 450 stopni Celsjusza czyli temperaturę, w której azotan amonu wybucha. Ponadto rozgrzany olej opałowy, który znajdował się w zbiornikach między ładowniami 3 i 4, mógł rozerwać grodź, i wylać się na worki z azotanem amonu, dosłownie dodając więcej paliwa do ognia.
Około 9:00 rosnące ciśnienie sprężonej pary doprowadzanej do ładowni 4 wysadziło pokrywy luków, a gęsta kolumna pomarańczowego dymu buchnęła w poranne niebo. Zwabieni niezwykłym kolorem - dym opisywany później jako „piękny, złoto-żółty lub pomarańczowy w świetle porannego słońca” - setki gapiów zaczęło zbierać się kilkaset metrów od dziobu „Grandcampa”.
Dwanaście minut później „Grandcamp” rozpadł się w potężnej eksplozji słyszalnej nawet z 240 kilometrów! Azotan amonu eksplodował rozrywając statek, i wyrzucając ładunek orzeszków ziemnych, tytoniu, sznurka, oleju i ocalałych worków z saletrą na wysokość kilkuset metrów. Przecinające niebo kule ognia można było zobaczyć nad zatoką Galveston z wielu kilometrów. Fragmenty rozerwanego statku poleciały we wszystkie strony. Eksplozja spowodowała kilkumetrową falę, która zalała okoliczne tereny. Większość budynków stojących najbliżej miejsca wybuchu zawaliła się, a na wielu innych wyrwało drzwi i zerwało dachy.
Ogromna chmura przypominająca grzyb wzniosła się na wysokość ponad 600 metrów. Ogrom stalowych odłamków posiekał załogę i strażaków, ale przede wszystkim tłumek ciekawskich gapiów, zebranych w pobliżu fatalnej kei. Dlaczego tam się w ogóle znaleźli? No cóż, pożary w tym porcie były ponoć dość powszechnym zjawiskiem (!), przyciągając okolicznych mieszkańców, chcących oglądać pracę strażaków. Tyle, że nie TAKICH pożarów…
W zakładzie Monsanto, oddzielonych tylko kanałem od kei przy której stał francuski statek, śmierć poniosło 145 z 450 obecnych tam pracowników. Oto te zakłady 30 minut po eksplozji…

…i po ugaszeniu pożarów:
, 
Czteroipółmetrowa fala wyrzucona z kanału siłą wybuchu, zmiotła ważącą 500 ton stalową barkę na brzeg przenosząc ją o 30 metrów, a wracając, zabrała ze sobą do kanału portowego liczne ciała martwych i rannych nieszczęśników.
, 
Chaotyczna, spiętrzona masa stali przy dziobie barki (po lewej stronie) jest częścią rufy „Grandcampa”. Na jej szczycie znaleziono szczątki wozu strażackiego
Fragmenty „Grandcampa”, niekiedy ważące nawet kilka ton, spadały na cały port i miasto przez kilka minut, niosąc śmierć i zniszczenie aż do dzielnicy biznesowej, usytuowanej około półtora kilometra dalej. Spadające odłamki bombardowały budynki i zbiorniki ropy w pobliskich rafineriach, wzniecając liczne pożary. Po stalowych odłamkach, z nieba zaczęły spadać płonące kule sizalu i bawełny z ładunku statku, potęgując rosnące pożary.
, 
Zdjęcia zrobione trzy dni po eksplozji
Ogromna siła eksplozji i wznosząca się chmura czarnego dymu buchająca w niebo dała znać wszystkim w promieniu wielu kilometrów, że wydarzyło się coś strasznego. Ludzie znajdujący się na ulicy w odległym o 6,5 kilometra Galveston zostali rzuceni na chodnik, a szklane fasady sklepów roztrzaskały się. Podmuch roztrzaskał połowę szyb w mieście. Budynki zakołysały się w Baytown, odległym o dwadzieścia cztery kilometry na północ. Wznosząca się kolumna dymu była ponurym sygnałem dla kierowców jadących autostradą Houston-Galveston, i wielu z nich natychmiast skierowało się w stronę Texas City, aby nieść pomoc.
Z miejsca zaczęli reagować ratownicy z całego obszaru. Armia, Marynarka Wojenna, Straż Przybrzeżna, Rezerwa Marynarki Wojennej i Gwardia Narodowa Teksasu wysłały pośpiesznie swój personel, głównie lekarzy, pielęgniarki i karetki pogotowia. Oddział Medyczny Uniwersytetu Teksańskiego w Galveston wysłał lekarzy, pielęgniarki i studentów medycyny. Na pomoc ruszyli także strażacy z Galveston, Houston, Fort Crockett, Ellington Field i okolicznych miast.
Galveston, Houston i San Antonio posłały także policjantów, aby pomogli kolegom z Texas City w utrzymaniu porządku po wybuchu. Armia przywiozła osocze krwi, maski gazowe, żywność i inne materiały, oraz dostarczyła buldożery, aby rozpocząć usuwanie zniszczeń, a także stworzyła tymczasowe zakwaterowanie dla ocalałych w wojskowym obiekcie Camp Wallace w Hitchcock. Czerwony Krzyż, Armia Zbawienia i Boy and Girl Scouts of America wysłały falę wolontariuszy, którzy zapewnili pierwszą pomoc, żywność, wodę i ogólną pomoc mieszkańcom miasta. Wolontariusze z innych lokalnych organizacji — i inni, którzy nie byli częścią żadnej organizacji — poczuli się zobowiązani do zaoferowania wszelkiej możliwej pomocy.
Ponieważ w tym czasie w Texas City nie było szpitala, wolontariusze przekształcili budynki ratusza i izby handlowej w prowizoryczne szpitale. Wielu rannych ewakuowano do John Sealy Hospital w Galveston, szpitala w Fort Crockett i szpitali w Houston. W jednej ze szkół salę gimnastyczną zamieniono na tymczasową kostnicę.
W samym Texas City oszołomieni mieszkańcy którzy ruszyli w stronę portu, szybko natknęli się na rannych, wytaczających się z wiru dymu i płomieni, a większość z nich pokryta była czarną, oleistą wodą. Minęło wiele bolesnych godzin, zanim pozory porządku zaczęły zastępować szok i zamieszanie spowodowane niszczycielskim wydarzeniem.
Jednakże horror jeszcze się nie skończył. Gdy do Texas City napływała pomoc, nikt nie zwracał większej uwagi na przycumowany do sąsiedniej kei „High Flyer”, załadowany 2000 tysiącami ton siarki luzem, a także 961 tonami nawozu azotanowego.

Siła eksplozji na „Grandcampie” zerwał statek z cum. „High Flyer” zaczął dryfować, aż utknął przy innym statku, „Wilson B. Keene”, który dopiero rozpoczął załadunek, w związku z czym miał w ładowniach tylko 455 ton mąki.
„High Flyer” był poważnie uszkodzony, ale wielu członków załogi, także rannych, pozostało na pokładzie jeszcze przez około godzinę, aż gęsty, tłusty dym unoszący się nad keją zmusiły kapitana do wydania o godzinie 10:00 rozkazu opuszczenia statku. Znacznie później po południu dwóch mężczyzn szukających ofiar weszło na pokład „High Flyera”, i zauważyło dym wydobywający się z ładowni!
Chociaż natychmiast poinformowali o tym kilka osób, minęło jeszcze kilka godzin, zanim ktokolwiek zrozumiał znaczenie powagi sytuacji, i dlatego dopiero o 23:00 przybyły z Galveston obsadzone przez ochotników holowniki, aby wyciągnąć płonący statek z portu. Tyle że opadłe na dno kotwice „High Flyera” zbyt mocno trzymały go na miejscu. Załogi holowników zabrały się za przecinanie łańcuchów kotwicznych palnikami acetylenowymi.
17 kwietnia 25 minut po północy rozpoczęto wreszcie holowanie i… okazało się, że statek dlatego nie chce się ruszyć, ponieważ sczepił się z „Williamem B. Keene”! Przez trzydzieści minut przemieszczono „High Flyera” raptem o kilkanaście metrów i wtedy, o 0:55, z ładowni frachtowca wykwitł wysoki na kilkanaście metrów płomień. Holowniki wzięły na pokład pozostałych jeszcze na frachtowcu ludzi, rzuciły liny holownicze, po czym pośpiesznie odpłynęły. W samą porę!
Zaledwie dziesięć minut później „High Flyer” eksplodował, i to według świadków, z siłą jeszcze potężniejszą niż ta, która rozerwała „Grandcamp. Ponieważ jednakże wcześniej ewakuowano całą okolicę, tym razem liczba ofiar była niewielka. Według doniesień zginęło lub zostało rannych niewiele osób, w tym kilku rannych znajdowało się na pokładzie jednego z holowników. Eksplozja powiększyła jednakże w znacznym stopniu i tak już poważne szkody materialne.

Tylko dziób pozostał z „Wilsona D. Keene”
W tym, co opisywano później jako coś przypominającego pokaz sztucznych ogni, leciały wysoko w niebo rozżarzone kawałki stali spadające w dużym promieniu, i wywołujące liczne pożary. W płomieniach stanęły kolejne zbiorniki ropy naftowej, a reakcja łańcuchowa rozprzestrzeniła ogień na inne budowle, które wcześniej nie zostały uszkodzone. Gdy nadszedł świt, duże kolumny gęstego, czarnego dymu widać było z 50 kilometrów. Dymy te unosiły się nad Texas City przez wiele dni, aż pożary stopniowo wygasły, lub zostały ugaszone przez wyczerpane ciągłą akcją ekipy strażackie.

Bilans tego fatalnego poranka był porażający. Śmierć poniosło ponad 580 osób, rany odniosło ponad 5000, a straty materialne były ogromne. Tylko te na lądzie wyliczono na USD 32.850.000 co na dzisiejsze jest około 464.500.000 czyli prawie pół miliarda dolarów!
Do tego trzeba jednakże doliczyć zniszczone trzy frachtowce z ładunkiem, kilkaset obładowanych wagonów towarowych, i większość towarów składowanych w budynkach Texas City Terminal Railway Co., co w praktyce oznacza całkowitą ich utratę.


Osiem dni po opisywanych tu wydarzeniach. Numer 1 to miejsce postoju „Grancampa” a 2 to miejsce „High Flyera” w chwili wybuchu
Nie mająca oczywiście wiarygodnych danych prasa tak informowała:

„Czerwony Krzyż mówi o 700-900 ofiarach”

„Śmierć mogło ponieść 1200 osób, 3000 rannych”
*
W powstałym po tych wydarzeniach 137-stronicowym raporcie czytamy:
„PRAWDOPODOBNE ŹRÓDŁA ZAPŁONU
Chociaż pożar w ładowni 4 na S.S. GRANDCAMP mógł zostać wywołany na wiele sposobów, najbardziej prawdopodobnym źródłem zapłonu był papieros lub inny materiał do palenia wyrzucony nieostrożnie do ładowni 4 między czasem otwarcia luków o godzinie 8:00 rano 16 kwietnia a czasem odkrycia pożaru około godziny 8:10 rano. Płonący papieros lub inny materiał do palenia mógł zostać także wyrzucony przed zamknięciem luków po południu 15 kwietnia. Płonący materiał mógł zapalić papier lub inne łatwopalne substancje, które mogły się tlić w nocy i zamienić w płomień, gdy po zdjęciu pokryw luków powstały w ładowni prądy powietrza.”
Rzecz jasna znaczna część Raportu stanowią rygorystyczne i szczegółowe zalecenia dotyczące sposobu obchodzenia się z saletrą amonową. Obecnie tego rodzaju zalecenia wydaje IMO (International Maritime Organization) z siedzibą w Londynie.
--
Post zmieniony (04-11-24 13:02)
|